sobota, 3 lipca 2010

Isla de Pascua, Easter Island lub jak kto woli Wyspa Wielkanocna, czyli nasze przygody komarowo-jaszczurkowo-rowerowe.

Kolejnym miejscem naszego przeznaczenia miala byc Wyspa Wielkanocna. Zaspani wsiedlismy troszke zbyt pozno w taksowke, ale i tak dotarlismy z zapasem czasu na lotnisko w Santiago. W kolejce do odprawy zaczepil nas koles, ktory poprosil nas, zebysmy wzieli jego gitare i zglosili ja do odprawy... Nie wiemy do dzis, czy byla tam tylko gitara ;) Podeszlismy do biurka, wszystko szlo dobrze, Pancia wydrukowala bilety dla mnie i dla Jarty, po czym nerwowo zaczela przerzucac papierki z nasza rezerwacja i z potwierdzeniem przelozenia lotu i zawolala sympatycznego Pana, ktory okazalo sie mowil troche po polsku (jego mama jest Polka). Pan lamana polszczyzna powiedzial nam, ze na potwierdzeniu przelozenia lotu sa tylko dwa bilety – moj i Jarty. Michcio mial zostac w Chile!!?? Jak to?? Po chwili niepewnosci i podwojnym sprawdzeniu okazalo sie jednak, ze po prostu nie wydrukowal sie na arkuszu numer biletu Michcia, i wystarczylo isc do biura LAN, zeby wydrukowali caly arkusz ze wszystkimi numerami biletow ;) Zajelo nam to troche czasu, bo chodzilismy w ta i z powrotem, ale w koncu zdobylismy bilet dla Michcia i pospieszylismy w kierunku samolotu. Nie musielismy czekac dlugo na wejscie na poklad ;)
Niestety, w zwiazku z tym, ze pozno sie odprawilismy, nie dostalismy siedzen obok siebie. Wszyscy siedzielismy z dala od siebie, a mi – jako najwiekszej fance latania – przypadlo siedzenie przy oknie :) Lot byl bardzo przyjemny, duzy wybor filmow i muzyki. Do momentu podejcia do ladowania... Co prawda widoki byly piekne, bo Wyspa Wielkanocna jest mala i ma kilka kraterow, ktore z gory i przy dobrej pogodzie mienia sie kolorami. Ale samo ladowanie juz nie bylo takie fajne, gdyz pas startowy zaczyna sie ok 200m od urwistego brzegu oceanu. Przelecielismy nisko nad wyspa, po czy zawrocilismy i lecielismy coraz nizej i nizej, ze wygladalo to jakbysmy mieli za chwile spasc do wody. Doslownie przed samym zetknieciem kol z pasem mozna bylo zobaczyc skaly przy brzegu, wiec wrazenie bylo jakbysmy mieli sie rozbic o skaly :)

 Przykladowe ladowanie na Wyspie Wielkanocnej.

Wyladowalismy jednak szczesliwie i po przejrzeniu ofert zakwaterownia, wybralismy pania Tereske, ktora miala najkorzystniejsze warunki. Pokoj 3 osobowy z lazienka i sniadaniem za 10000 czilijskich pesos od osoby (niecale 15 Euro). Nie wspomniala jednak, ze pokoj bedziemy dzielili z rodzinka jaszczurek :) Po poczatkowym zniesmaczeniu okazalo sie, ze jaszczurki sa nieklopotliwymi wspolokatorami – nie halasuja, nie gryza i najczesciej przebywaja przy suficie :) Jarta kilka razy na nie probowala polowac, gdyz nie do konca mogla zaakceptowac obecnosc tych sympatycznych zyjatek :)


Gekony zdecydowanie nie sa pod ochrona na Wyspie.

Znacznie bardziej dokuczliwe byly niestety komary, ktorych bylo mnostwo i kasaly podstepnie, bo bezbolesnie. Po rozpakowaniu sie pani Tereska zrobila nam lemoniade ( z zerwanych w ogrodzie cytryn), pokazala nam mape i wyjasnila jak mamy sie poruszac po jedynym miasteczku, oraz jakie mamy mozliwosci zobaczenia wyspy. Szybko zdecydowalismy, ze najlepszym sposobem bedzie wynajecie rowerow i objechanie Rapa Nui wzdluz i wszez. Poszlismy jeszcze zobaczyc miateczko i rozejrzec sie, i juz wiedzielismy ze bardzo nam sie tutaj podoba. Nie udalo nam sie niestety zobaczyc zachodu slonca, ktory jest ponoc piekny, gdyz na horyzoncie byly chmury. Nastepnego dnia wypozyczylismy rowery i ruszylismy. Wyspa Wielkanocna ma ksztalt trojkata o wymiarach 17kmx16kmx24km. Zaczelismy od wschodniego wybrzeza, ktore jest jednoczesnie najdluzszym odcinkiem. Widoki byly piekne, wzdluz wzburzonego brzegu oceanu. Co chwile zatrzymywalismy sie, zeby podziwiac widoki. Co chwile tez widzielismy, powalone niestety, figury Moai, z ktorych slynie Wyspa Wielkanocna. Po jakiejs godzinie skrecilismy w glab wyspy, gdzie znajdowal sie park narodowy. W tym miejscu byla dawniej “fabryka” Moai, tam wlasnie je wykuwano w kamieniach i pozniej transportowano. Moai staja u wybrzezy wyspy, dookola niej, jakby mialy chronic ja przed czyms. Jednak cala historia jest owiana tajemnica, nikt naprawde do konca nie wie, co kryje sie za poteznymi figurami i systemem ustawiania ich oraz jaka mialy pelnic funkcje.

 Wyspa na pierwszy rzut oka.

Olaboga!

Rapa Nui jest piekna i bardzo ciekawa wyspa, uwazam ze najlepiej objechac ja wlasnie rowerem. Co chwile zatrzymywalismy sie, bo bylo cos ciekawego do zobaczenia, wszedzie slady dawnej kultury.

 Widokowka.

 Glowkowanie.

 W takich pieknych okolicznosciach przyrody... :)

Bez komentarza...

 Panowie jak widac pozostali niewzruszeni gimnastycznymi pokazami dziewczat.

Po przejechaniu calego wschodniego wybrzeza zatrzymalismy sie na dluzej na plazy, gdzie Michcio poplywal w cieplej i czystej wodzie.

 Aga upolowala aparatem cieplolubnego wieloryba.

Bylo juz dosc pozno i pora na powrot, wiec dosiedlismy rowery i skierowalismy sie na trase prowadzaca przed srodek wyspy. Niestety nie przewidzielismy, ze droga powrotna akurat ta droga wiedzie pod gore. Zapedalowalismy sie prawie na smierc wspinajac sie na nia ponad godzine. Po godzinie stwierdzilysmy z Marta, ze zdecydowanie szybciej bedzie prowadzic rowery, niz na nich jechac...

 Zeby w pelni doswiadczyc i poczuc przekaz tego zdjecia konieczne jest zblizenie na dziewczyny.

Na szczescie druga czesc trasy byla juz z gorki, wiec wskoczylysmy na swoje rumaki i tym razem dojechalismy do miasteczka bez wiekszego wysilku ;) Stwierdzilismy, ze jeden dzien na rowerach wystarczy i reszte wyspy postanowilismy obejsc na nogach.
Nastepnego ranka, po pysznym sniadaniu wspielismy sie na wulkan, ktorego krater jest teraz mieniacym sie kolorami jeziorkiem. Widok stamtad jest piekny, na miasteczko, lotnisko i okolice.

 Mirador na miradorze.

Nie trudzilismy sie jednak obejsciem go dookola, wiec po pstryknieciu kilku zdjec zeszlismy powoli na dol. Po drodze do hostelu zerwalismy owoce guawy, ktore na Rapa Nui rosna dziko przy drodze, albowiem pani Tereska zrobila nam na sniadanie sok z tych owocow i byl to najlepszy sok jaki pilam w zyciu! Powiedziala nam jak wygladaja te owoce i jezeli sami sobie nazrywamy to ona nam zrobi. Nie wiedzielismy ile owocow potrzeba na zrobienie jednej porcji soku, wiec nazrywalismy pol reklamowki. Okazalo sie troche za duzo i wyszlo okolo 3 litrow :)
Ostatniego dnia przed wylotem na Tahiti poszlismy na spacer po zachodnim wybrzezu wyspy. Nie zapuszczalismy sie jednak zbyt daleko, godzinke w jedna strone do klifow i z powrotem, gdyz pora juz byla na pakowanie i przygotowania do dalszej podrozy...

 Tahai calkiem sporych rozmiarow jest.

Aga

1 komentarz:

  1. Nie wiem czy wiecie?Wg Denikena te kamienne glowy na wyspie powstaly na czesc przybyszy z kosmosu,ktorz kiedys tam odwiedzali ta wyspe i jej mieszkancow.Pozdrawiam.Wujek Janusz.

    OdpowiedzUsuń