sobota, 24 lipca 2010

King Kong Hong Kong

9 lipca wczesnym rankiem zerwalismy sie z lozka w Sydney. Noca nie wyspalismy sie za bardzo. Zlozylo sie tak, ze jeden z naszych amerykanskich wspolokatorow z 4 osobowego pokoju, postanowil poimprezowac troche za bardzo i mniej wiecej od 1 w nocy zarzygiwal siebie i swoje lozko :) Jego kolega mial na niego oko, zeby sie nie udusil swoimi wymiocinami i przy okazji zeby nie zarzygal mu lozka - spal pod nim na pietrowym lozku. Generalnie jednak wrazenia z Australii byly bardzo mile i pozytywne. Troche juz jednak zmeczeni bylismy zachodnia cywilizacja i nie moglismy sie doczekac jej odmiany w wersji azjatyckiej.

Prognozy na lot wcale nie byly zbyt dobre. Moja podreczna, przenosna stacja prognozy pogody w telefonie ostrzegala przed deszczami i burzami w Hong Kongu. Nikt nie lubi chyba latac w burzach, wiec wcale nie napawalo nas to optymizmem przed lotem. Okazalo sie, ze prognozy mojej pogodynki sa jednak malo adekwatne do rzeczywistosci. Lot odbyl sie bez wiekszych klopotow, a i pozniej pogoda nam dopisywala, mimo burzowych przepowiedni. World Mate weather forecast - shame on you! :)

Po okolo 9 godzinach lotu i przekroczeniu rownika znalezlismy sie z powrotem na polnocnej polkuli. Nie bylo nas tutaj 5 miesiecy i musze przyznac, ze calkiem milo byc coraz blizej domu. Z Hong Kongu juz w sumie mozna przeciez dojechac do Polski droga ladowa.

Duze domy z gory wcale nie sa takie duze jak z dolu, hehe...

Gdy ladowalismy przed oczami stanelo nam na chwile Rio de Janeiro z jego wzgorzami i wysepkami. Brakowalo tylko faweli na gorzystym terenie, no i te budynki w HK jednak jakies takie wyzsze. Pierwsze wrazenie jednak bylo jak najbardziej pozytywne. Miasto z gory nie wygladalo wcale na takie duze, przynajmniej w moich oczach. Pewnie to wlasnie dzieki temu, ze zamiast wszerz, buduje sie tam glownie w gore. Wyladowalismy na wyspie Lantau na ktorej jest lotnisko i stamtad zlapalismy szybki autobus do centrum. Wiza do Hong Kongu nie stanowi zadnego problemu i dostalismy na lotnisku prawo do pobytu na 90 dni. Juz na miejscu chcielismy zdobyc wize chinska i moze nawet wietnamska.
Po drodze do hostelu, ktora wiodla glownie autostrada, podziwialismy cuda architektury i techniki jakie ulatwiaja zycie mieszkancom. Tunele i mosty miedzy wyspami, super szybkie pociagi, gigantyczne bloki mieszkalne tuz przy stromych zboczach. W odroznieniu do Rio na gorzystym terenie nie buduje sie tutaj niskich barakow lub innych budynkow na ksztalt faweli. Zbocza generalnie pozostawiane sa sobie samym, a wielkie bloki mieszkalne buduje sie wszedzie gdzie tylko jest kawalek plaskiego terenu.
Znalezienie hostelu w centrum dzielnicy Mong Kok nie bylo az takie trudne jak sie poczatkowo nam wydawalo. Troche pokrecilismy sie w kolko, ale w koncu za rogiem jednego z budynkow odkrylismy wejscie i wjechalismy na 14 pietro, na ktorym byla recepcja. Nasza dwojka miala rozmiar 2 osobowego lozka. Byla tam co prawda tez prywatna lazienka, ale nic wiecej by sie nie zmiescilo. Bez zartow mozna powiedziec, ze wstajac z lozka wchodzilismy do lazienki i nie moglismy obydwoje stac w tym samym czasie. Pokoj wiec bardzo maly, ale przytulny i czysciutki, z TV i internetem wi-fi, ktory w HK dziala bardzo sprawnie (skype dzialal prawie jak telefon).
W recepcji znalezlismy tez dosc duzo ksiazek na wymiane, w tym poszukiwany przez nas przewodnik po Azji Poludniowo-Wschodniej Footprinta w twardej okladce. Wlasnie te przewodniki polecamy, jesli macie wybor miedzy "Loony" Planet a Footprintem. Sa one bardziej czytelne, aktualne i generalnie przyjazniejsze dla turystow z plecakiem i mniejszym budzetem. Dodam jeszcze cene pokoju dla ciekawskich - 140 HK$ za osobodobe - cos w okolicach 60 PLN.
Po HK najlepiej i najszybciej poruszac sie pod ziemia. Na ziemi jest nie dosc, ze bardzo tloczno, to jeszcze cholernie goraco w lecie. Po krotkim rekonesansie na powierzchni postanowilismy wiec zejsc do podziemia i zafundowalismy sobie po osmiornicy. W miedzyczasie na powierzchni opedzalismy sie od indyjskich krawcow i sprzedawcow zegarkow, oferujacych nam swe uslugi. Jeden z nich byl nawet na tyle zdesperowany, ze gdy haslo "watches, watches" nie zadzialalo, zaproponowal nam "hasish, hasish"...
Osmiornica, czyli Octopus to karta do poruszania sie po miescie. Dziala w metrze, autobusach, promach, mozna nia nawet placic w niektorych sklepach i restauracjach. Koszt: 150 HK$ z czego 100 jest do wykorzystania, a 43 zwracaja po oddaniu karty. Miasto jest wielkie i czasami przejazdy sa naprawde dosc drogie, ale jednak i tak najlepsza metoda poruszania sie jest metro.

 Jedna ze swiatyn w centrum miasta.

Niedzielna szkolka kung fu dla smokow...

Oraz dla najmlodszych.

Nasza "baza" byla na polwyspie Kowloon, wiec do samego centrum, czyli na wyspe Hong Kong musielismy plynac promem lub jechac podwodnym metrem. Przy samym kanale dzielacym wyspe od reszty Specjalnego Regionu Administracyjnego sa zlokalizowane najwyzsze budynki, banki, firmy elektroniczne, itp.
W metrze coraz bardziej przekonywalismy sie, ze prawda jest, ze wiekszosc Azjatow jest nizsza od Europejczykow. Stojac mniej wiecej w srodku skladu pociagu widzielismy jego koniec i poczatek, ponad glowami innych podroznych. No i te pisuary w publicznych toaletach na wysokosci kolan... Bardzo nas cieszylo to, ze wreszcie jestesmy gdzies, gdzie ludzi, kultura i cywilizacja sa inne od dotychczas nam znanych.
Jako, ze wyladowalismy w piatek po poludniu nie bylismy w stanie nic zalatwic w kwestii wizy do Chin, musielismy czekac do poniedzialku. W poniedzialek rano przed 9 ustawilismy sie w dlugiej kolejce do chinskiego konsulatu i z niepewnoscia rozwazalismy nasze szanse na wjazd do Panstwa Srodka. Dopiero w srodku wypelnilismy podania i przez to wyprzedzilo nas wiele osob, ktore te formularze przyniosly ze soba. Nie mielismy zadnych rezerwacji hoteli ani lotow w Chinach, jedynym dokumentem jaki dolaczylismy bylo potwierdzenie naszego dalszego lotu z Bangkoku do Bombaju. Jak sie okazalo to wystarczylo. Pani kazala nam sie zglosic po odbior paszportow z wizami w czwartek. Taka wiza, na ktora sie czeka 4 dni, jest w HK darmowa, przynajmniej dla Polakow. Za przyspieszenie tempa trzeba zaplacic.
Na wize wietnamska trzeba tez czekac 4 dni. Dowiedzielismy sie tego w czwartek, po odebraniu wizy chinskiej. Byla opcja jednodniowa, ale kosztowala 500 HK$ wiec zrezygnowalismy. Nie chcialo nam sie zostawac dodatkowych 4 dni w HK (bylismy juz tam wtedy prawie tydzien, co w zupelnosci wystarczy).
Co robilismy w HK przez tydzien? Glownie zwiedzalismy markety uliczne. W poblizu naszego hostelu bylo ich kilka. Ladies market z odzieza, jedzeniem i pamiatkami. W ulicy obok byl market z elektronika, a w nastepnej z akcesoriami sportowymi. Po drugiej stronie glownej ulicy - Argyle Street, byl kolejny market z fatalaszkami i jedzeniem i markety z rybkami akwariowymi:)

 Przykladowy market w godzinach niskiego "oblozenia" klientela.

Troche dalej, ale ciagle w okolicy gdzie mozna dojsc bez metra, byl nocny market, na ktorym bylo wszystko doslownie. Od butow, przez szlachetne kamienie, bizuterie, jedzenie, az po fikusne majteczki i filmy dla doroslych.
Zaliczylismy tez market z elektronika z drugiej reki. Ceny elektroniki nie powalily nas jednak, mimo wczesniejszych oczekiwan. Nowy sprzet jest generalnie niewiele tanszy niz w Polsce.
Chyba najwiecej dolarow wydalismy na jedzenie i napoje. Panujacy upal sprawial, ze wypijalem mniej wiecej 2 litry dziennie. Korzystalismy z lokalnych stoisk z mrozona herbata oprocz wody, ktora mielismy zawsze ze soba. W rekordowym dniu wypilem 2,5 litra herbaty w 4 roznych smakach. Zielone i czarne herbaty wystepuja tam we wszelkich mozliwych smakach i z przeroznymi dodatkami. Do herbaty oprocz mleka wlewaja tam na przyklad ocet. Wrzucaja fasolke, kasze lub jakies kolorowe zelki. Ciekawostka jest tez to, ze na ulicy mozna kupic zimny sok z selera, ogorka czy papryki obok tych klasycznych smakow typu mango, grejpfrut i smoczy owoc... :)

 Na pierwszym planie smoczy owoc.

Suszone owoce morza - pyszotka!

Co do jedzenia, to kierowalismy sie zasada, ze wszystko da sie zjesc. Wybor miejsca stolowania sie zalezal glownie od tego, czy wystepowalo w nim angielskie menu, tudziez zdjecia potraw, oraz od tego jak wielu klientow dana jadlodajnia miala. Czesto tez jadalismy z ulicy, ze stoisk na ktorych panie na naszych oczach przyrzadzaly jakies blizej nam nieznane potrawy, glownie owoce morza. Moim faworytem byla osmiornica smazona w glebokim tluszczu, pycha! Bardzo smaczne tez byly suszone owoce morza sprzedawane w co drugim sklepie: ryby, krewetki, malze, a nawet rozne gatunki morskiego zielska. Niczym sie nie zatrulismy, a zupki smakowaly przewaznie wybornie i wypelnialy nas do syta. Aga najbardziej zasmakowala w zupie wonton z pierozkami, o lagodnym warzywnym smaku. Ja probowalem rzeczy ostrzejszych, nie zawsze bedac w stanie zjesc je do konca...
W HK bez problemu mozna porozumiec sie w wiekszosci miejsc w jezyku angielskim. Wiekszosc ludzi, zna ten jezyk nawet bardzo dobrze. Ludzie sa bardzo sympatyczni, mili i pomocni. Miasto jest bardzo czyste, komunikacja porzadnie zorganizowana i klimatyzowana. Widac inna kulture w kontaktach miedzyludzkich i szacunek dla klientow w sklepach i instytucjach publicznych. Wszyscy dokladaja staran zeby sprzedac swoje produkty, nawet jesli trafiaja na tak upartych negocjatorow cen, jakimi bylismy my:). Targowac warto sie wszedzie, a na marketach jest to wrecz obowiazkowe.
W ramach zwiedzania miasta i okolic, pojechalismy we wtorek na wyspe Lantau, ta na ktorej jest lotnisko, zeby zobaczyc jeden z najwiekszych posagow Buddy na swiecie. Wielki spizowy Budda goruje tam nad gorzystym krajobrazem wyspy. Na sam szczyt z rozmachem wjezdza gondola rozpieta nad kilkusetmetrowymi dolinami. My dostalismy sie tam klimatyzowanym busem, ktory podjezdzal i zjezdzal ze wzniesien pod ktore ciezko byloby wyjsc na piechote. Cala podroz w przyjemnej temperaturze i po plaskim jak stol asfalcie. Budda faktycznie robi wrazenie, ale na mnie wieksze zrobila buddyjska swiatynia tuz obok.

 Ladny pierwszy plan, ladny i drugi, a nawet tlo ladne.

Pierwszy plan wymiata!

Co mi pan tu bedzie kadzil?!

Buddyjska swiatynia na wyspie Lantau.

Rowniez ostatni dzien naszego pobytu w HK poswiecilismy na zwiedzanie swiatyni i ogrodow, tym razem w centrum miasta. Taka oaza spokoju i rozmyslan pomiedzy wielkimi blokami i zgielkiem autostrad. Piekna drewniana architektura, cisza i zupelnie nie znana nam religia.

 Brus Li karate mistrz.

Zamyslona Aga.

Sroda w HK jest najlepszym dniem na zwiedzanie muzeow. W tym wlasnie dniu wszystkie muzea otwieraja swoje podwoje bezplatnie. Skorzystalismy z wizyty w muzeum sztuki - przepiekna chinska kaligrafia, kosmosu i historii - HK od dinozaurow do Chinskiej Republiki Ludowej. Tlumy w tym ostatnim zmeczyly nas jednak na tyle, ze wiecej nie dalismy rady zaliczyc i skonczylo sie na trzech powyzszych.
Ludzie od promocji HK maja glowy na swoim miejscu i postanowili wykorzystac fakt, ze na wyspie Hong Kong jest kilkanascie duzych budynkow. W ramach promocji miasta codziennie wieczorem, na nabrzezu, odbywa sie spektakl muzyczno-swietlny "Symfonia swiatla". Budunki na wyspie widziane z Kowloon sa podswietlane w ramach muzyki. Glowna role odgrywa w tym oczywiscie budynek Bank of China ;)
W tym samym miejscu z ktorego mozna obserwowac "Symfonie" jest azjatycka aleja gwiazd. Swoje rece odcisnely tam takie gwiazdy jak Jackie Chan i znany chyba wszystki Polakom, Sam Hui...

 Symfonia swiatla i ja w wersji azjatyckiej.

W piatek, 16 lipca, po tygodniu pobytu w HK wsiedlismy do metra na naszej "osiedlowej" stacji Mong Kok i po przesiadce na blekitna linie, pojechalismy w kierunku stacji Lo Wu i granicy z ChRL. Jest to ostatnia stacja w HK, na niej znajduje sie chinska kontrola paszportowa. Kontrole przeszlismy bez wiekszych przeszkod, chociaz od razu bylo widac, ze wjezdzamy do panstwa gdzie mundur ma duzo wieksze znaczenie. Pan na granicy sprawdzal dokladnie nasze paszporty i wizy. Aga, ktora przeszla pierwsza, widziala ze gdy podszedlem do okienka, na komputerze pojawily sie az 4 rozne moje zdjecia (z paszportu, z wizy i jeszcze 2 inne z kamer na granicy). Wkroczylismy do Chin w miescie Shenzen, ale o tym co i jak w Chinach, juz w nastepnym poscie.

Michal  prosto z Hanoi

1 komentarz:

  1. Witam. Ladowaliscie na slynnej sztucznej wyspie.Ciekawie opisujesz ten HK.Widze Was w tym autobusie,te Wasze glowy powyzej ogolnie przyjetego poziomu.Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń