czwartek, 8 lipca 2010

W krainie Ozzzz...

Po dosc dlugim pobycie w Nowej Zelandii, wyladowalismy wreszcie w Australii. W miedzyczasie troche zmienily sie nasze plany. Jako ze z Aga planujemy zakonczyc podroz troche wczesniej niz Marta z Oisinem (ktory dolaczyl juz do ekipy wycieczkowej na stale), dlatego postanowilismy rozdzielic sie i podrozowac dalej tylko we dwojke.
Nasz pierwszy plan tej nowej wersji podrozy zakladal, ze w Australii bedziemy tylko 6 dni, od 30 czerwca do 5 lipca. Zaraz po drugiej turze wyborow i glosowaniu w Sydney mielismy leciec dalej do Hong Kongu. Niestety nie udalo nam sie przelozyc biletow na 5 lipca. Najblizszym wolnym terminem byl 9 i wlasnie jutro lecimy do Azji.
Od poczatku wiedzielismy, ze Australia nie jest tanim krajem, wiec chcielismy spedzic tu jak najmniej czasu i stracic jak najmniej kasy, a tym samym zachowac ja na azjatycka czesc naszej podrozy. Czas byl tutaj tez bardzo waznym czynnikiem, poniewaz spedzajac w Australii caly miesiac, jak bylo poczatkowo zalozone, do Azji wlecielisbysmy dopiero na poczatku sierpnia. Biorac pod uwage, ze w pazdzierniku wracamy do Polski, to czas na Chiny, Wietnam, Kambodze, Laos, Tajlandie i Indie, wydawal nam sie zdecydowanie za krotki. Stad taka zmiana. W troche innej sytuacji sa Marta i Oisin, ktorzy maja teoretycznie nieograniczony czas podrozowania. Poza tym Oisin jeszcze chcial troche zlapac surfingu w cieplejszych warunkach, wiec chcial zostac pelne 4 tygodnie w kraju kangurow.

Po tym przy dlugim wstepie przejdzmy do rzeczy...

W Sydney wyladowalismy 30 czerwca przy bardzo ladnej pogodzie. Mimo ostrzezen o turbulencjach lot wcale nie byl taki zly a linie Quantas sa jednymi z lepszych ktorymi dotad lecielismy. Dla mnie najfajniejsze bylo to, ze filmy zaczely sie zaraz po wejsciu na poklad i zakonczyly juz po ladowaniu, co pozwalalo odwrocic uwage od malo przyjemnego startu i ladowania.
Na lotnisku zlapalismy w czworke taksowke do hostelu. Wiedzielismy ktoredy pojechac i ile ma to kosztowac (25-30 dolarow. Kurs dolara australijskiego = kurs amerykanskiego, mniej wiecej ;)), ale jednak i tak kierowca zafundowal nam troche okrezna trase i troche zwiedzania za cene 38 dolarow. Niby nie jest zle, ale jakis niesmak pozostal, szczegolnie po tym jak nam pani w recepcji powiedziala, ze na lotnisko jedzie sie generalnie prosto i prosto, a nie krazy jak my to robilismy...
Hostel Alfred Park - bo tak nazywal sie nasz pierwszy hostel po ponad 6 tygodniowej przerwie, sprawial bardzo mile wrazenie. Jest dosc tani i calkiem niezle polozony w spokojnej dzielnicy, zaraz przy parku i dworcu kolejowym. Wewnatrz jest milo i przytulnie, dzieki czemu niektorzy mieszkaja tutaj przez baaaaardzo dlugi okres czasu, nie chcac sie wyprowadzic. Jedynym mankamentem jest brak jakiegos "wspolnego" pomieszczenia, w ktorym mozna usiasc i ogladajac TV pogadac z innymi ludzmi.

Pierwsze dwa dni spedzilismy na zwiedzaniu miasta, a dokladniej jego centrum. Wielkie biurowce, przypominajace filmy z US and A, duzo ludzi na ulicach i mnostwo Azjatow. Tak wyglada samo centrum. Nie jest ono jednak az takie straszne i calkiem przypadlo nam do gustu. Z samego city mozna na spacerek przejsc sie do ogrodu botanicznego, mariny lub starej portowej dzielnicy The Rocks, gdzie domki sa juz zdecydowanie nizsze, a kafejki bardziej ludzkie i mniej zmakdonaldyzowane. Stamtad tez jest piekny widok na symbol Sydney, czyli futurystyczny budynek opery. Zwiedzilismy tez Darling Harbour z pieknym widokiem na biurowce w city. Wszystko to wyglada naprawde fajnie w pelnym sloncu. Mimo to, w sumie dobrze, ze jest zima i temperatura nie przekracza generalnie 20 stopni. Nie wyobrazam sobie zycia w tym miescie w lecie, kiedy jest w okolicach 40 stopni... Jednak wole 4 pory roku zamiast 2 ;)

Australia jest olbrzymim krajem i ciezko jest zobaczyc cos nie przemieszczajac sie kilka tysiecy kilometrow. Takie podroze wymagaja czasu i troche wiekszych wydatkow. Po dwoch dniach postanowilismy jednak ruszyc sie z Sydney i zobaczyc polozone o 2 godziny jazdy pociagiem na zachod Blue Mountains. Spedzilismy tam dwie noce, marznac prawie caly czas, poniewaz temperatura z reguly jest w tamtych okolicach nizsza o 5-7 stopni niz w Sydney. Same gory maja forme przypominajaca wielkie klify, jakby pozostalosc po jakims trzesieniu ziemi. No i ten kolor. Faktycznie, jezeli stoi sie gdzies na krawedzi klifu i patrzy na lancuch gorski ma on kolor niebieski. Skal tam za wiele nie widac (oprocz scian klifow), wiec moze to fakt, ze gory porosniete sa buszem, sprawia ze wydaja sie one niebieskie.
W Katoombie, centralnym punkcie Blue Mnts. rozdzielilismy sie z Oisinem i Marta. Wstalismy troche wczesniej, pozegnalismy sie i zlapalismy wczesniejszy pociag do Sydney. W niedziele wrocilismy do city na druga ture wyborow prezydenckich. Frekwencja byla w konsulacie w Sydney bardzo dobra, sporo ludzi wchodzilo i wychodzilo w czasie naszego pobytu tam. Na wycieczce w Blue Mountains fortuny nie stracilismy, bo bilecik w 2 strony to tylko 15 dolarow (plus 2 noclegi za 20). Zreszta z ogloszen, ktore widzimy w hostelu widac, ze zarobki tutaj nie sa male. Za prace kelnera jeden z barow oferuje 25 dolarow za godzine, za zrywanie cytrusow gdzies w prowincji Queensland pracodawca oferuje 18 za godzine. Z takimi zarobkami mozna spokojnie tutaj zyc, jesli tylko ma sie ochote rzetelnie pracowac :). Jedzenie przy takich pensjach wydaje sie byc bardzo tanie. Wielki obiad u Azjatow mozna zjesc za maksymalnie 15 dolarow. Wlasnie tym sie zywilismy, przygotowujac juz zoladki na Azje ;) Objedalismy sie kuchnia chinska i tajska glownie i trzeba szczerze powiedziec, ze juz sie nie mozemy doczekac na Azje!!!

Zadatek Azji jest juz w samym Sydney. W centrum miasta, a szczegolnie w okolicach dzielnicy Haymarket jest Chinatown i jak sama nazwa wskazuje skosnookich jest tam pod dostatkiem - ciezko tam spotkac bialych. Ogolnie w calym miescie pelno jest ludzi o azjatyckich rysach twarzy, sprzedaja kawe, prowadza restauracje itp. Niektorzy asymiluja sie bardziej, inni mniej, ale wszyscy jakos sobie radza i probuja ukladac zycie w obcym kraju. Chociaz pewnie dla niektorych nie takim obcym, bo widac, ze sporo z nich to juz kolejne pokolenie emigrantow.

W Australii wrocilismy do hostelowego zycia. Mielismy juz dosc kamperwana i wozenia wszedzie swoich 4 liter :) Brakowalo nam tez zdecydowanie spania w normalnych lozkach i normalnych prysznicow. To wszystko wrocilo! Zaczelismy sie znowu poruszac na piechote, nawet w nadmiarze! :) Wczoraj to chyba 20 km zrobilismy. Generalnie jak tylko byla pogoda, to wychodzilismy o 10 z hostelu i wracalismy okolo 18, wszystko na wlasnych nogach. Fajnie jest zaczac znowu sie ruszac i bardzo sie cieszymy, ze mamy juz za soba kamperwan.

Probowalismy tez zdobyc juz wize do Indii, ale gdy okazalo sie ze kosztuje ona 110 dolarow i czekac trzeba jakies 5 dni, to zrezygnowalismy. Postaramy sie ja dostac gdzies po drodze, pewnie w Bangkoku. Do zdobycia mamy tez wizy chinska i wietnamska, pewnie sprobujemy cos w tym temacie zrobic w Hong Kongu.

Jako, ze nie udalo sie zobaczyc prawdziwej, dzikiej Australii, poszlismy na skroty i zaliczylismy akwarium i male miejskie zoo. Taka namiastka australijskiej flory i fauny.

Obiecuje solennie ze od tej pory postaramy sie trzymac bloga na czasie i uzupelniac nowe wpisy jak tylko bedzie mozna. Zbyt dlugo nam zajelo nadrabianie zaleglosci, zeby znowu ich sobie narobic ;)

Michal


My darling w Darling Harbour.

Darling Harbour i replika statku Cooka

City

Szczeki 18
Uwielbiam owoce morza!

Dwie syrenki

Ryba kamien - najbardziej jadowita na swiecie. Nie deptac!

Kawusia na tle Blue Mountains

Blue Mountains

Tajpan - najbardziej jadowity waz na swiecie. Australia ma szczescie posiadac chyba 6 z 10 najbardziej jadowitych wezy :)
Smak prawie wawelski
Skaczcie do gory jak osobnik powyzej
Land down under
Nuda nuda nuda absurd paranoja
Wombat okazal sie 4 razy wiekszy niz myslalem... A moze za dobrze karmia?
Inteligencja bije z oczu
Z gory
Z gory patrzac
One way or the highway

Tradycyjne zdjecie pocztowkowe
Tam bylismy! :)

2 komentarze:

  1. Dzieki za piekne zdiecia.Te 25 dolarow za 1 godz i hostel za 20 dol za dobe to jest temat.chyba sie tam wybiore.

    OdpowiedzUsuń
  2. Wujek Janusz.Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń