sobota, 21 sierpnia 2010

Pierunem przez Kambodze!

W Phnom Pehn wyladowalismy poznym popoludniem. Droga do stolicy Kambodzy wiodla szosa wsrod pol ryzowych i domow na palach. Dookola na horyzoncie widac bylo tylko plaskie tereny zalewowe Mekongu. Droga byla wzniesiona troche nad ta plaska powierzchnie i byla w dosc dobrym stanie, poza nielicznymi fragmentami bedacymi akurat w budowie.
Przez okno minibusa wiozacego nas do stolicy Kambodzy widzielismy tez zdecydowanie wiecej buddyjskich swiatyn niz do tej pory. Byly one znacznie wystawniejsze i piekniej wykonczone niz te, ktore widzielismy dotychczas. Poza swiatyniami krajobraz przedstawial sie jednak bardzo biednie. Brudne, polnagie dzieciaki ganialy sie z plastikowymi pistoletami, wychudzone krowy spacerowaly sennie wzdluz pol ryzowych.
W Phnom Pehn przywitaly nas tlumy ludzie chetnych nam pomoc, a to w znalezieniu taksowki, a to w oprowadzeniu nas po miescie. Gdy odmawialismy, mowili ze moze jutro zechcemy i ze nas zapamietaja. Wysiedlismy pod biurem Capitol Tour (lub Capitol Travel, nie pamietam). W tym tez miejscu rozdzielilismy sie z reszta ekipy, czyli para irlandzkich nauczycieli, para Holendrow i Australijczykiem. My bez wiekszego wahania sprawdzilismy bedacy w tym samym budynku hotel Capitol (8$ za dwojke) i w nim rzucilismy plecaki zeby zejsc na dol do restauracji cos zjesc. Oni mieli na oku cos innego i gdy my zamawialismy obiad, oni pojechali do miejsca polecanego w Looney Planet.
Po dosc krotkiej naradzie i ponownym przejrzeniu naszego przewodnika, postanowilismy zaryzykowac i sprobowac "zaliczyc" Phnom Pehn w 1 dzien (a nawet mniej liczac godziny!). W piatek, zaraz po przyjezdzie nie robilismy juz nic tylko odpoczywaismy. Zreszta zaczal padac deszcz, wiec i tak nie bylo sensu nigdzie sie ruszac. Zarezerwowalismy tylko na nastepny dzien na 14:30 bilety do Siem Reap z Capitol Tours i udalismy sie na wypoczynek w naszym przytulnym pokoju bez okien:)
Sobotnie przedpoludnie bylo bardzo pracowite. Rano ruszylismy na spacer w kierunku Srebrnej Pagody i Palacu Krolewskiego. Chcielismy zaliczyc ta atrakcje dosc szybko, poniewaz o 10 w muzeum Slung Tung zaczynal sie film w jezyku angielskim, na ktory chcielismy zdazyc. Przy wejsciu do pagody okazalo sie, ze mamy na nia jakies maksymalnie 45 minut, bo bylo juz kilka minut po 9... Wstep kosztowal az 6 dolarow, wiec Aga zrezygnowala i na podboj pagody ruszylem samodzielnie. Przebieglem caly kompleks w jakies 30 minut i zrobil na mnie duze wrazenie. Wszystkie budynki i obiekty znajdujace sie w nim sa bardzo urokliwe. Jest tam pagoda z posadzka wylozona kilkunastoma tonami srebra, tysiace statuetek Buddy, niesamowite malowidla na scianach. Wszystko jest bardzo dobrze zachowane i odnowione oraz utrzymane w wielkiej czystosci. Mozna tam podejrzewam spedzic 2 godziny, jesli sie chce obejrzec wszystko i jest sie wielkim fanem tego typu zabytkow.

Wenatrz kompleksu Srebrnej Pagody

Jedna ze swiatyn

Malowidla na scianie

Z kompleksu Srebrnej Pagody

Pomieszczenie z akcesoriami sluzacymi do obslugi sloni domowych :)

Z Pagody, tuk tukiem pojechalismy pod muzeum Slung Tung. Muzeum to miesci sie w dawnym wiezieniu rezimu Czerwonych Khmerow, rzadzacego w latach 1975-1979 w Kambodzy. Wczesniej w tym samym budynku byla szkola srednia. Czerwoni Khmerzy zamienili ja jednak na miejsce przesluchan wysoko postawionych wrogow ludu i rewolucji. Jesli ktos przezyl tortury w tym obiekcie, to zazwyczaj trafial pozniej do Cheung Ek, czyli na miejsce egzekucji na przedmiesciach stolicy. W czasie rzadow Pol Pota i jego kliki zginelo w Kambodzy ponad milion ludzi, glownie z niedozywienia, przepracowania lub w wiezieniach. Nie jest to mala liczba biorac pod uwage 7 milionowy kraj. Praktycznie kazdy w Kambodzy stracil wtedy kogos ze swojej rodziny. Khmerzy probowali budowac komunizm w odizolowanym kraju. Kambodza pod ich rzadami byla zamknieta na wiesci z zewnatrz. Zadne informacje o sytuacji w kraju nie wyciekaly tez poza jego granice. Gospodarka miala byc samowystarczalna, a ludzie szczesliwi w swojej oazie komunizmu. Chcieli chyba stworzyc zupelnie nowego czlowieka, z nowa mentalnoscia i nowymi wartosciami. O ile ciezko przyczepic sie do szczytnych zalozen (jak to bywa w przypadku kazdej odmiany komunizmu), to reazlizacja jak we wszystkich innych przypadkach byla fatalna.


Cele dla wiezniow w Slung Tung





Drut kolczasty w oknach mial uniemozliwic proby popelnienia samobojstwa

Filmu ostatecznie w calosci nie obejrzelismy, bo troche nas gonil czas, ale muzeum-wiezienie i tak wywarlo na nas duze wrazenie. Czulem sie troche jakbym chodzil po obozach koncentracyjnych w Polsce.
Z muzeum zlapalismy kolejnego tuk tuka na Pola Smierci - Cheung Ek. To wlasnie tam Khmerzy likwidowali swoich wrogow lub po prostu jednostki niewygodne. Nasz kierowca za rzadow Pol Pota stracil obydwoje rodzicow i siostre.


Tuk tukiem na Pola Smierci

Wesoly obrazek na smutnej trasie do Cheung Ek

Przerazliwie chude krowy w Kambodzy

Cheung Ek to w tej chwili ogrodzony plotem teren muzealny. Znajduje sie tam kilkadziesiat masowych grobow, w ktorych pogrzebanych jest kilkadziesiat tysiecy ludzi. Podobno nie wszystkie groby do tej pory zostaly odkryte. Na miejscu spotkalismy naszych znajomych z podrozy delta Mekongu, ale jakos nikt nie byl w nastroju na wesola pogawedke, wiec tylko w milczeniu przechodzilismy miedzy masowymi grobami. Przykra sprawa jest to, ze dookola plotow otaczajacych teren biegaja dzieciaki zebrzace o pieniadze. Niestety nie jestem zbyt czuly na zebranie, wiec nic im nie rzucilem. Co innego gdyby sprzedawaly jakies swoje wyroby, albo przynajmniej spiewaly piosenki lub cos w tym stylu. Wtedy moglbym dac im kase za wysilek i szczere checi.

Stupa ze szczatkami pomordowanych. Czaszki sa w niej na wyciagniecie reki

Tabliczka pod drzewem mowi wszystko...

O 13:30 bylismy z powrotem w centrum miasta pod naszym hotelem. Zjedlismy szybki obiad i po godzinie siedzielismy w autobusie do Siem Reap. Pogoda nam sprzyjala, poniewaz w momencie, w ktorym weszlismy do autobusu zaczelo padac. Padalo zreszta przez wiekszosc drogi i to nie tylko za oknami, ale tez w autobusie, w ktorym przeciekala klimatyzacja prosto na glowe Agi :)
Droga do Siem Reap jest chyba jedna z najlepszych jakimi jechalismy od wjazdu do Wietnamu. Wiadomo, jest to trasa przemierzana przez tysiace turysto i zarazem glowna trasa w Kambodzy. Autobus jechal szybko, bardzo szybko. Z taka szybkoscia ostatnio chyba przemieszcalismy sie w Ameryce Poludniowej ;)
W miescie, ktore jest baza wypadowa do Angkor Watu zatrzymalismy sie w hotelu Tasom (12$). Zgarnal nas do niego kierowca tuk tuka zaraz po wyjsciu z autobusu. Po wstepnych ogledzinach okazalo sie to miejsce dosc przyjemne, z wliczonym pysznym sniadaniem (lokalny lub zachodnim).
W Kambodzy wszedzie mozna placic dwoma walutami, albo lokalnym rielem, albo dolarami. Przez te platnosci dolarami mielismy wrazenie, ze wszystkie ceny byly troche zawyzone. O ile za piwo w Wietnamie placilismy maksymalnie 1$, to w Kambodzy ten sam trunek kosztowal minimum 1,5$. Ogolnie ceny wydaja sie byc wyzsze, przynajmniej w miejscach turystycznych (Phnom Pehn, Siem Reap). Do tego trzeba dodac jeszcze, ze wiekszosci mieszkancow kraju posluguje sie calkiem sprawnie jezykiem angielskim. Fakt, ze w wiekszosci sa to zwroty wyuczone na pamiec, ale mowia bez azjatyckiego akcentu, ktorego nie moga pozbyc sie Wietnamczycy.
Siem Reap nie jest zbyt interesujacym miejscem i gdyby nie pobliskie swiatynie, pewnie nikt by tam nie zagladal. Swiatynie jednak sa i wlasnie na ich zwiedzaniu minely nam kolejne 3 dni.
W niedziele 8. sierpnia zafundowalismy sobie przejazdzke po glownym kompleksie z naszym kierowca tuk tuka z poprzedniego dnia (tym ktory nas zgarnal z busa) - 12$ za 2 osoby. Zaliczylismy kolejno Angkor Thom, Bayon, Baphuon, Thomannon, Ta Prohm - nasz faworyt, Banteag Kdei i jeziorko Sra Srang, a na koniec Angkor Wat oraz jeszcze kilka miejsc, ktorych nazw nie pamietam. Prawda jest taka, ze po calym dniu jazdy przez dzungle i wchodzeni do swiatyn mielismy ich serdecznie dosyc i troche zalowalismy, ze kupilismy bilety 3dniowe (40$. 1dzien - 20$).

Brama wjazdowa do Angkor Thom

Bajonska swiatynia

Ksiezniczka przed palacem





Scenki rodzajowe z zycia przecietnego slonia



Swiatynie, swiatynie, swiatynie...

I jeszcze wiecej!



W Angkor Wacie

W konkursie na brzydote wygral Michcio!

Angkor Wat z dystansem

Prawie zachod slonca


Wieczorkiem w ramach relaksu wybralismy sie na jarmark nocny w centrum miasta. Po calym dniu lazenia dalismy sie namowic na wizyte naszych nog w basenie z rybkami zwanymi dr Fish :) Male skurczybyki to chyba jakas rybka z gatunku piranii! Obskubaly nam dokladnie stopki z calej starej skory, wywolujac przy tym salwy smiechu (u niektorych nawet bardzo, bardzo duze - myslalem, ze Aga je zadepta!)

Dr Fish atakuje

Nastepnego dnia w ramach zasady lepsze jest wrogiem dobrego, zmienilismy hotel na Golden Mango (15$), ktory ma wspaniale opinie na hostelworld. Hotel byl faktycznie ok, czysciutki, nowszy i z lepsza obsluga, ale to co jest najwazniejsze w zyciu podroznika, czyli sniadanie bylo do bani! Zamienilismy pyszne lokalne zupki, makarony i smazone jajka, na suche tosty z drzemem. Nasze irlandzkie doswiadczenia wcale nie pomogly w wiekszej akceptacji tej degradacji. :)
Nowy hotel, jako ze byl daleko od centrum, dawal za darmo do wypozyczenia rowery. Jakos nie mielismy ochoty na swiatynie z rana, wiec wytrzymalismy az do 14 i na bicyklach ruszylisy na 15 kilometrowa przejazdzke do grupyswiatyn z dala od miasta. To byl nasz najlepszy dzien w Kambodzy pogoda byl sprzyjajaca, nie bylo zbyt goraco, a dodatkowo chlodzil nas wiaterek podczas pedu na rowerze. Jechalismy sobie spokojnie, w kazdej chwili moglismy sie zatrzymac na zdjecie (a raczej ja moglem:)) i ogladalismy otaczajace krajobrazy. Same swiatynie (Bakong, Preah Ko, Lolei) tez byly bardziej urokliwe. Zdecydowanie mniej bylo tam tlumow turystow, ktore daly nam sie we znaki poprzedniego dnia. Juz przy drugiej swiatyni zalatwilismy sobie tuk tuka na nastepny dzien, na 36 kilometrowa podroz do najdalszego kompleksu. Jeden z panow sprawdzajacych bilety sam sie zaoferowal, ze jest wolny i chetny, wiec za 15$ zgodzilismy sie mu potowarzyszyc (normalna cena w biurach podrozy za taka jazde to ponad 30$). Zaraz po wyjsciu z ostatniej swiatyni zaczelo padac. Przeczekalismy ulewe popijajac kokosy prosto ze skorupki w przydroznym sklepiku i po godzinie ruszylismy w droge powrotna. W drodze do miasta zatrzymalismy sie jeszcze na obiad w przydroznym barze, na szczescie jeden z klientow mowil dobrze po angielsku, wiec zamowilismy kociolek z rosolem i dodatkami, podobny do tego w Hanoi. Najedlismy i opilismy sie do syta za 3,6$ za 2 osoby, co tylko utwierdzilo nas w przekonaniu, ze wszedzie gdzie sa turysci nie powinno sie jesc i pic - dzien wczesniej jedlismy obiad po 4$ za osobe w poblizu Sra Srang.

Kambodzanskie bezdroza


Nazajutrz okazalo sie, ze nasz nowy kierowca dysponowal bardzo szybkim motorkiem i zakonczylismy zwiedzanie zaraz po poludniu. Co prawda na jakies 4 km przed meta zabraklo mu  benzyny i musial na pozyczonym rowerze zapierniczac po butelki z paliwem, ale tempo bylo godne pochwaly! Zobaczylismy Prasat Kravan, Pre Rup, Banteag Srei (to ta najdalsza swiatynia), Neak Pean i Preah Khan. Swiatyn mielismy juz zdecydowanie dosc i z przerazeniem przegladalismy przewodnik, ktory opisywal kolejne "piekne" zabytki w Tajlandii...
Na srode rano kupilismy bilet do Bang Koku (8$ za osobe) i tak skonczyla sie nasza krotka, bo 6 dniowa zaledwie, przygoda z Kambodza. Wcale nie uwazamy ze cos przegapilismy i nie czujemy za bardzo potrzeby powrotu tam, chyba ze zaczniemy przeistaczac sie w Brada i Angeline i zechcemy adoptowac jakies male kambodzanskie dziecie...


Nie ma jak tak!

Sielanka

Tomb Raider

1 komentarz:

  1. Witam.Pare informacji o Angkor.Zdiecia satelitarne wskazuja,ze Angkor w xi wieku byl najwiekszym osrodkiem urbanistycznym na swiecie - zajmowal przestrzen 17 krotnie wieksza od dzisiejszego Manhattanu.Imperium Khmerowrozc.sie na ter.Laosu,WietnAMU,BIRMY I kAMBODZY.w MIESCIE MIESZKALO WOWCZAS 1 MILION MIESZKANCOW.PARYZ WOWCZAS MIAL 250 TYS MIESZKANCOW A KRAKOW 20TYS.POZDRAWIAM WUJEK JANUSZ.

    OdpowiedzUsuń