poniedziałek, 19 kwietnia 2010

Vol 4 i jeszcze duzo przed nami - Bariloche, Mendoza

Z El Calafate pojechalismy dalej na polnoc do Bariloche. Niewielkie miasteczko, polozone nad jeziorem, ludzaco jest podobne do szwajacarskich kururtow. Slynie z produkcji czekoladek. Oferuje wiele atrakcji turystycznych, takich jak jazda konna, rafting, trekking itp., ale ceny sa maxymalnie wywindowane.My podczas czterodniowego pobytu w Bariloche skusilismy sie tylko na jazde konna. Doswiadczenie i to dosyc spore w tej dziedzinie ma tylko Jarta, reszta zalogi obila sobie porzadnie tylki i konie robily sobie z nami co chcialy:)To konie decydowaly kiedy ida, biegna lub kiedy robia sobie przerwe na skubanie trawy. My nie mielismy prawie nic do gadania:)
Mielismy w planie rowniez jazde rowerami, jednak dzien wczesniej obchodzilismy slynne irlandzkie swieto Sw. Patryka i nie wstalismy wystarczajaco wczesnie zeby zdazyc:)
Po leniwym i zbyt dlugim pobycie w Bariloche ruszylismy do Mendozy. Marzylismy, zeby w jednym miejscu pobyc dluzej niz 5 dni i postanowilismy to marzenie zrealizowac w Mendozie. Przyczynil sie do tego rowniez fakt, ze czekalismy na Oisina, ktory mial do nas dolaczyc do Mendozy pod koniec marca. Spedzilismy wiec tam w sumie 11 dni. Nie mam slow, zeby opisac jak bardzo podobalo mi sie w Mendozie. Wszystko bylo tak jak powinno. Swietny hostel ( La Cava) w ktorym najbardziej odpowiedzialnym pracownikiem byl pies Luca :) Luca jest przesmieszna mieszanka wilczura i jamnika, a dokladniej morde i wydluzony tulow nalezaly do wilczura , a krotkie nozki do jamnika. Wzbudzal smiech i zainteresowanie wszystkich mieszkancow hostelu i ludzi na ulicy:) Mysle , ze byl najszczesliwszym psem na swiecie, gdyz nie mial zadnych zakazow i ograniczen, byl wyglaskany i karmiony przez wszystkich i kazdy sie z nim bawil. Lubil najbardziej tego, ktory w danym momencie zabral go na spacer:) Nawet raz sam sie zabral, a dokladniej ktos go wypuscil z hostelu i dogonil mnie i Michcia jak bylismy w drodze na zakupy ubraniowe. Skonczylo sie na tym, ze Michcio musial zostawac z Luca na zewnatrz, gdyz jak tyko probowalismy wejsc we dwoje do sklepu, to Luca nie znajac slowa ’’nie’’ wchodzil wszedzie za nami buszujac miedzy wieszakami:) Byl to na pewno jego najdluzszy w zyciu spacer, bo jak wrocilismy to z radosci probowal przebzykac noge Michcia:)
Wlasciciele hostelu, Nico i Juan od rana pala ziolo, ale sa bardzo sympatyczni, otwarci i pomocni:)W Mendozie nie robilismy wiele, totalny luz, czemu zdecydowanie sprzyjala atmosfera hostelu. Odpoczywalismy po intensywnych kilku tygodniach. Marta wiekszosc czasu spedzala w hamaku w ogrodzie, czytajac ksiazki:) Jednak pobyt w Mendozie nie mogl sie obyc bez bez objazdu winnic rowerami i degustacji win. Caly dzien spedzilismy jezdzac od winnicy do winnicy, probujac kilku rodzajow win w kazdej z winnic. Sielsko anielsko. Na szczescie rowery znaly droge i dowiozly nas z powrotem do wypozyczalni:) Oprocz degustacji byly tez oczywiscie zakupy. Z kazdej winnicy po pare rodzajow win, troche przetworow i kosmetykow z oliwek z malej rodzinnej fabryki produkujacej oliwe z oliwek i inne produkty z nich.
Ktoregos dnia wybralismy sie na rafting i canopy ( zjezdzanie po linkach nad przepasciami w uprzezach podczepionych do tych linek). Bardziej bylismy podeksytowani na mysl o canopy, jednak wrazenie po bylo zupelnie odwrotne. Duzo bardziej podobal nam sie rafting. Czekamy z niecierpliwoscia na Nowa Zelandie zeby to powtorzyc, bo podono tam jest jeden z najlepszych na swiecie.
W kolejny upalny dzien pojechalismy sie poopalac i ochlodzic w aquaparku -spa ‘’Termas Cacheuta’’. Mozna tam poplywac, poopalac sie, wymasowac porzadnie cale cialo masazem podwodnym, ktorego sila moze zrobic siniaki, polezec w goracej slonej wodzie z babelkami. Dla kazdego cos dobrego. Zrezygnowalismy z kremu do opalania z filtrami, gdyz chcielismy w koncu przestac wyrozniac sie swoimi bladymi cialami:) Pierwsza oznaka, ze przesadzilismy byly kokardki opalone od stroju na plecach Jarty. Juz w drodze powrotnej kazdy z nas czul, ze to sie zle skonczy i ubrania dotykajce skory powodowaly bol. Kolejne dni byly traumatyczne, nie moglismy spac, siedziec, lezec. Nic nie moglismy:) Pocierpielismy pare dni, ale w koncu moglismy sie cieszyc piekna brazowa opalenizna, mimo ze troche z niej w koncu zeszlo:)
Na ostatnie 2 dni w Mendozie dolaczyl do nas Oisin. Z zalem, juz w piec osob, opuszczalismy Mendoze. Chcielibysmy tam jeszcze kiedys wrocic, jezeli wrocimy to na pewno do hostelu La Cava:)

Siostra_Tomka

2 komentarze:

  1. Tomek! powiedz siostrze by ubarwila swoje opisy zdjeciami!!! :-) Troszke ich malo ostatnio - by nie powiedziec, ze wcale... :-(

    OdpowiedzUsuń
  2. Rafting ,to jest to.Jak wrocicie do kraju,zapraszam Was na rafting Tanwia z Ksiezpola do Sierakowa.Tanew to na pewno nie to co przelom rzeki Colka w Peru ale tez ma swoje uroki.Pozdrawiam.Zyczliwy Wam Wujek Janusz.

    OdpowiedzUsuń